Navigation Menu+

Kurs pisania #1 – o dialogach kilka słów

Posted on kw. 20, 2014

Tytułem krótkiego wstępu: kurs przeznaczony jest dla osób, które przymierzają się do napisania pierwszej książki, bądź są na wstępnym etapie jej tworzenia. Piszących dłużej zapraszam tu za jakiś czas, gdy przejdziemy przez parę lekcji.

Do omówienia mamy całkiem sporo, a Wasz czas jest cenny – zabierajmy się więc do roboty!

Zaczniemy od kilku uwag na temat konstruowania dialogów. Pierwsza kwestia jest dylematem natury stricte technicznej – otóż musimy postanowić, czy będziemy używać pauz, czy półpauz. Mowa zatem o znakach typograficznych „–„ lub „—„.

Dlaczego o tym piszę? Tak naprawdę tylko po to, by podkreślić, że używanie myślników „-„ stanie nam się niemal zupełnie obce. Rzecz jest może oczywista dla większości z Was, ale jeśli ktoś nie miał nigdy styczności z literaturą od kuchni, może nie zdawać sobie z tego sprawy.

Wybieramy półpauzę (–) bo jest krótsza i stosuje ją większość wydawnictw. W starszych książkach spotkamy się z pauzami, ale od pewnego czasu powszechnie stawia się na… cóż, oszczędność miejsca. Ot, i cała tajemnica.

Druga kwestia techniczna – jak robić półpauzy? Najlepiej uprzejmie prosząc edytor tekstu, by ten automatycznie przekształcał w nie nasze myślniki (vide: autokorekta w wordzie). Wiem, że można to później zrobić za pomocą masowego „Zamień na”, ale jeśli tekst będzie wyglądał dobrze podczas pisania, będzie nam się lepiej pracowało.

Ale ad rem.

 

Lekcja pierwsza


Chcemy opisać sytuację, w której nasz bohater (nazwijmy go Staszkiem) rozmawia ze swoją narzeczoną (nazwijmy ją Marią – kto wie, dlaczego tak ich nazwaliśmy, dostaje dziesięć punktów na wstępie).

Staszek chce powiedzieć Marii, że jej papierosy – marki Egipskie – ohydnie śmierdzą, jednocześnie zaciągając się swoim, marki Silesia (dla ciekawskich – narzeczeni siedzą w Café Adria, jednym z lepszych warszawskich wyszynków).

Na początek konstruujemy ten dialog błędnie, zarówno pod względem formy, jak i meritum:

– Egipskie capią jak knur. – Powiedział Staszek i zaciągnął się swoim papierosem.

– Twoje silesie nie lepsze, barani łbie – odparła Maria.

Co jest nie tak?

Z punktu widzenia technicznego, nie stawiamy kropki po wypowiedzi, w której informujemy, że ktoś coś powiedział. W przypadku Staszka powinno to więc wyglądać tak:

– Egipskie capią jak knur – powiedział Staszek i zaciągnął się swoim papierosem.

Możemy zrobić to w inny sposób, nie używając tej atrybucji:

– Egipskie capią jak knur. – Staszek zaciągnął się swoim papierosem.

Zbliżamy się tym samym do ważnej rzeczy – im mniej elementów w atrybucji dialogowej, tym lepiej. Muszę tę myśl rozwinąć, bo stanowi clou dzisiejszego programu.

Istnieją dwie szkoły atrybucji, nazwijmy je na potrzeby tego minikursu klasyczną i nową.

Szkoła klasyczna mówi, że czytelnik nie widzi wstawek typu „powiedział/odparł/rzekł” i im podobnych. Wedlug niej, w trakcie czytania stajemy się tak pochłonięci lekturą, że nasz umysł machinalnie omija te zwroty. Wniosek z tego płynie prosty – nie ma żadnych przeciwskazań, by masowo stosować atrybucje dialogowe. Innymi słowy, lepiej podkreślić, kto daną kwestię wypowiedział, niżby miało być odwrotnie.

Tym samym traktujemy czytelnika nieco po macoszemu, gdyż wychodzimy z założenia, że trzeba na każdym kroku informować go, kto co mówi.

Nowa szkoła (która, obiektywnie rzecz biorąc, bynajmniej nie jest nowa) mówi o tym, by używać jak najmniej atrybucji dialogowych. Opiera się na założeniu, że przeszkadzają one w czytaniu, spowalniają akcję, a także uświadamiają czytelnikowi, że… czyta. Stanowią więc czynnik sprowadzający na ziemię – czy raczej na karty powieści.

Większość współczesnych autorów wyznaje drugą szkołę (i ja także do nich należę). Częstokroć z sytuacji jasno wynika, kto co rzekł, a nieraz – jeśli mamy wyraziste postacie – z samego sposobu mówienia można to wywnioskować. Cała sztuka tkwi w tym, by czytelnik ani przez chwilę nie zastanawiał się, która postać wypowiada daną kwestię. W przypadku Staszka i Marii nie mamy żadnego problemu – dopóki konwersują między sobą, odmiana przez rodzaje załatwia sprawę.

Nasz dialog zatem wedle zasad nowej szkoły powinien wyglądać tak:

– Egipskie capią jak knur. – Zaciągnął się papierosem.

– Twoje silesie nie lepsze, barani łbie.

Pominęliśmy więc nie tylko atrybucję informującą, kto wypowiada ostatnią kwestię, ale także wycięliśmy imię chłopaka. Było niepotrzebne, skoro mamy odpowiednią formę czasownikową. Wyplewiliśmy też zaimek dzierżawczy („swoim”) – wszak Staszek nie zabrał papierosa rozmówczyni. Moglibyśmy też wyrzucić samego papierosa i zostawić jedynie zaciągnięcie się, bo wedle wszelkiego prawdopodobieństwa z kontekstu wynikałoby, czym się zaciąga.

Jak wspomniałem, co do zasady jestem zwolennikiem nowej szkoły – czasem jednak estetyka i pewien… rytm książki aż prosi o to, by umieścić tam atrybucję. I jeśli nie spowalnia to tempa narracji, uważam, że możemy sobie pozwolić na sięgnięcie – przynajmniej od czasu do czasu – po szkołę klasyczną. Byleby nie przesadzić. Nie wiem, jak Was, ale mnie irytuje, gdy na kartach powieści spotykam się z atrybucyjną nawałnicą.

Wiem, że stosując je, autor czuje się bardziej wysublimowanym konstruktorem dialogów.

Wiem, że to naturalny odruch.

Wiem, że wydawać się może, że czytelnik nie wyłapie kto co mówi.

Ale to wszystko bzdury. Rzadko kiedy zdarza się, by przy odpowiednio skonstruowanym dialogu (i rysie sytuacyjnym) osoba czytająca pogubiła się w wymianie zdań. Chyba że mamy do czynienia z rozmemłanym memłaniem, niemającym żadnego sensu – wówczas rzeczywiście można się w nim zagubić.

Jaki z tego płynie wniosek?

Stosujmy wszystko z umiarem. Zdajmy się na intuicję, wyczujmy tempo książki. A przede wszystkim, wyczujmy sytuację i postacie. Z konstruowaniem dialogów jest tak, jak ze wszystkim innym – jeśli włoży się w to serce, efekt będzie zadowalający.

 

Lekcja druga


Przysłówki w atrybucjach dialogowych.

O zgrozo. Ktokolwiek czytał porady Stephena Kinga dla początkujących pisarzy, wie, że jest to zło, które należy tępić wszelkimi możliwymi sposobami. Są to chwasty, które należy wyrywać bez zastanowienia i bez litości.

Poważnie.

Jeśli cokolwiek w trakcie pisania można robić bezrefleksyjnie, to właśnie to – usuwać przysłówki w atrybucjach dialogowych. I generalnie usuwać przysłówki. Im więcej ich zniknie, tym lepiej.

Skonstruujmy zatem nasz dialog jeszcze raz, tym razem zasadzając w nim pełno chwastów.

– Egipskie capią jak knur – powiedział poirytowany Staszek, nerwowo zaciągając się swoim papierosem.

– Twoje silesie nie lepsze, barani łbie – odparła z przekąsem Maria.

Dialog jest oczywiście sprzeczny już na płaszczyźnie intuicyjnej – wszak Staszek ewidentnie nie jest ani poirytowany, ani niczego nie robi nerwowo – ale przymknijmy na to oko. Większe znaczenie ma to, co dodaliśmy do wypowiedzi Marii.

Lepiej uwydatnić to na innym przykładzie.

– Rzuć broń! – krzyknął nerwowo Christian.

Załóżmy, że ze sceny wynika, kto krzyczy – wówczas wystarczyłoby nam samo:

– Rzuć broń!

Ot, i cała filozofia. Niektórzy sypią przysłówkami na prawo i lewo, wychodząc z założenia, że czytelnik nie zrozumie intencji. Tylko jak można byłoby inaczej zrozumieć wyrażenie „rzuć broń!”? Nikt nie powie tego spokojnie, ani tym bardziej nie wyszepcze. A jeśli miałoby tak być – wówczas faktycznie, należałoby dodać atrybucję dialogową.

Zatem konkluzja z tej lekcji jest prosta – wyplewiajmy przysłówki i konstruujmy zdarzenia tak, by wynikał z nich ładunek emocjonalny. Zawsze lepiej pokazać czytelnikowi, co się dzieje, niż to opisywać (jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało).

 

Lekcja trzecia


Ostatnia i najkrótsza, dotycząca pewnej kwestii technicznej.

– Egipskie capią jak knur – zaczął Staszek – ale moje silesie nie lepsze. – Popatrzył na Marię, czekając, aż okaże uznanie. – No? Co jest? – zapytał.

Mamy tu przeplatany dialog i atrybucje. Im więcej takich rzeczy, tym gorzej dla czytelnika – chyba, że wpadnie w wir, płynie z prądem, etc. Wówczas istnieje szansa, że ich nie zauważy. Jeśli jednak akcja pełznie, nadmiar atrybucji i wypowiedzi przeszkadza.

Do tego musimy pamiętać o odpowiedniej konstrukcji – jeśli wplatamy atrybucję w zdanie „Egipskie capią jak knur – zaczął Staszek – ale moje silesie nie lepsze”, to nie stawiamy kropki po atrybucji, a później nie zaczynamy wielką literą (a już nigdy, przenigdy nie „z wielkiej litery”). Sam nie lubię tej formy, bo wizualnie nie prezentuje się najlepiej. W moim przekonaniu wcale nie gorsze jest rozwiązanie „Egipskie capią jak knur – powiedział Staszek. – Ale moje silesie nie lepsze” – powoduje ono, że odnosimy wrażenie, jakby Staszek zawiesił głos po pierwszym członie, może zrobił krótką, znaczącą pauzę, etc. W każdym razie lepiej prezentuje się pod względem estetyki, ale ostatecznie to kwestia gustu.

Powyższa zasada – podobnie zresztą jak wcześniejsze – nie jest żelazna. Piszcie tak, jak uznacie za stosowne (najwyżej będziecie później bronić swoich racji przed redaktorem, który sprawi, że Wasze argumenty nagle skurczą się do niepewnych przypuszczeń).

Jeśli jednak decydujemy się na odstępstwa, warto pamiętać o konsekwencji – czytelnik wybaczy nam wiele, ale po co utrudniać mu lekturę? Chodzi nam przecież o to, by forma była jak najbardziej przystępna. Sami najbardziej cenimy książki, w których strony same się przewracają, a nie takie, gdzie raz po raz zatrzymujemy się na jakichś zgrzytach.

 

Jak mawiał klasyk, that’s all folks. At least for now.

Jeśli macie pytania, kontaktujcie się bez wahania. W następnym odcinku będzie mowa o grzechu, które popełnia każdy początkujący autor, choć wiele się na jego temat w Polsce nie mówi.

Dzięki za uwagę!


Fatal error: Uncaught Exception: 12: REST API is deprecated for versions v2.1 and higher (12) thrown in /wp-content/plugins/seo-facebook-comments/facebook/base_facebook.php on line 1273
WordPress › Błąd