Navigation Menu+

Kurs pisania #4 – jaką narrację wybrać?

Posted on gru 1, 2014

k3

odc

Na początku był Pomysł. A Pomysł był u pisarza w głowie i pisarz był Pomysłem.

Potem było Słowo. A wraz z nim nadeszła rozterka: jak opowiedzieć tę cholerną, niedającą spokoju historię, która próbuje wyrwać się z podświadomości i znaleźć na kartach powieści?

Dylemat, przed którym staje każdy z nas, kiedy świadomie podchodzi do pisania. Czasem mamy szczęście i narracja nasuwa się sama — głównie dzięki temu, że z którąś jesteśmy bardziej obyci poprzez proces czytania i poznawania fachu od drugiej strony. Często jednak bywa tak, że przychodzi nam zmierzyć się z niemałą zagwozdką.

Przy którejś książce zdarzyło mi się napisać kilkadziesiąt stron, zanim stwierdziłem, że chciałbym opowiedzieć tę historię w pierwszej, a nie trzeciej osobie. Zmiany, jakich musiałem dokonać, były czysto kosmetyczne — okazało się, że i tak opowiadałem wszystko z perspektywy jednej osoby. Ale żeby uniknąć niebezpieczeństw z tym związanych, warto na początku zastanowić się nad formą tego, co chcemy przekazać.

Pytanie zasadnicze jest takie: ile jest rodzajów narracji? Franz Stanzl wyróżnia trzy. Gérard Genette pięć. Stephanie Orges potrafi wymienić aż siedem. Wayne C. Booth zasadniczo zwraca uwagę na dwa.

A nas powinno to interesować tak, jak zeszłoroczny śnieg, wszak nie jesteśmy na zajęciach z literaturoznawstwa.

Podzielmy więc sobie narrację na dwa typy:

— trzecioosobowa

— pierwszoosobowa.

Kolejność jest nieprzypadkowa, bo trzecioosobowa pojawia się znacznie częściej. Na próbę biorę do ręki pierwszą lepszą książkę, która znajduje się na stosach na biurku. Padło na Bezsenność Kinga, której pierwsze zdanie brzmi tak:

„Nikt — a już z pewnością nie doktor Litchfield — nie powiedział Ralphowi Robertsowi zwyczajnie i po prostu, że jego żona umiera, ale nadeszła chwila, kiedy Ralph to zrozumiał i nikt niczego mu już mówić nie musiał.”

Gdybyśmy mieli do czynienia z pierwszoosobową, zamiast „Ralphowi Robertsowi”, zobaczylibyśmy po prostu „mi”. Ale nie zobaczyliśmy, bo po pierwsze: około dziewięćdziesięciu procent współczesnej beletrystyki pisane jest w trzeciej osobie; a po drugie: jakkolwiek lubię pisać w pierwszej osobie, preferuję czytanie w trzeciej. Stąd mogłem zaryzykować strzał, bo zdecydowana większość książek na moim biurku posiada właśnie ten typ narracji.

Wiemy już więc, że jest najpowszechniejszy, ale przejdźmy do konkretów. Zaletą jego stosowania jest niewątpliwie to, że możemy opowiadać historię z punktu widzenia różnych postaci, zachowując przy tym spójność powieści. Możemy uprawiać także headhopping, o którym była mowa w odcinku drugim. Możemy zakotwiczyć się w głowie jednego bohatera, a wyjść z niej dopiero, gdy zachodzi absolutna konieczność — na przykład by pokazać, jak nieszczęśnik w męczarniach odchodzi z tego świata.

Trzecia osoba jest też bezpieczniejsza dla naszego stylu, bo odrywamy się od formy, której używamy na co dzień i korzystamy w większości z naszego warsztatu literackiego. Do tego dochodzi jeszcze jeden plus, o którym napomknąłem już na początku — jesteśmy z nią czytelniczo bardziej zaznajomieni, niż z pierwszoosobową.

Koniec końców jest bezpieczniejsza, gdy zaczyna się przygodę z pisaniem. Wybór ten jednak nie rozwiązuje wszystkich naszych problemów, bo w trzeciej osobie możemy snuć opowieść na dwa sposoby:

— jako wszechwiedzący narrator

— lub jako narrator o ograniczonej wiedzy.

W pierwszym przypadku jesteśmy upoważnieni, by napomknąć o przyszłości — egzystujemy jako byt cokolwiek abstrakcyjny, mogący częściej przenikać z umysłu jednego bohatera do drugiego. Przy drugiej ewentualności jesteśmy ograniczeni jedynie do tego, co wie dana postać (a czasem możemy być nawet neutralnym obserwatorem, niemającym wglądu w niczyją psychikę).

Weźmy na tapet Christiana Leitnera, skądinąd znanego niektórym z Was. Będzie to przykład z życia wzięty, ponieważ podczas redakcji Prędkości ucieczki zmieniłem element narracyjny w jednej z pierwszych scen, w których się pojawił.

Niemiec stał z rękoma założonymi za plecami, oglądając jak dwóch podkomendnych wywraca polski znak graniczny we wrześniu 1939 roku. Widział, że fotograf uwiecznił ten moment — i pierwotnie narrator dodał, że zdjęcie to pewnego dnia obiegnie cały świat. Potem uwagę tę wyrzuciłem i przedstawiłem ją w formie spekulacji, jaką snuł Leitner. Tym samym przeskoczyłem z narratora wszechwiedzącego, do tego o ograniczonej wiedzy. Ot i wszystko.

Który jest lepszy? Ten, który jest konsekwentny. Poza tym wszystko zależy od warsztatu — Douglas Adams w Autostopem przez Galaktykę używa wszechwiedzącego i robi to genialnie. Dużo częściej zdarza się jednak, że próba taka kończy się niezbyt przyjemnym dla czytelnika fiaskiem. Stephen King w swoich książkach często umieszcza fragmenty z wszechwiedzącym narratorem. Na przykład w To, kiedy wprowadza nową postać i informuje nas już na wstępie, że niebawem pechowy chłopiec przeniesie się na łono Abrahama.

Ale przejdźmy do opowiadania historii w pierwszej osobie. Jak już wspomniałem, jest ona dużo bardziej niebezpieczna. Dzieje się tak, ponieważ narrację tego rodzaju prowadzi się z wielką łatwością. Słowa same wypadają spod palców, a kolejne już czekają w umyśle na swoją kolej. Każdy z nas jest przyzwyczajony do wyrażania myśli w ten sposób — i gdy siada przed pustą kartką, znacznie łatwiej jest ją zapełnić. W natłoku tej swobody pisania może uciec rzecz niezwykle istotna — styl. Dlatego konstruując powieść z punktu widzenia pierwszej osoby, dobrze jest patrzeć sobie na ręce jeszcze baczniej, niż zazwyczaj.

Zwolennicy tego rozwiązania podkreślają, że pozwala ono zżyć się bardziej z protagonistą. I jest to prawda… jakkolwiek każdy kij ma dwa końce. W tym przypadku drugim końcem jest fakt, że czytelnikowi nieraz trudniej przychodzi identyfikacja z pozostałymi bohaterami — w końcu poznajemy ich wówczas wyłącznie z punktu widzenia jednej postaci.

Znów biorę do ręki pierwszą lepszą książkę (no dobra, tym razem jednak nie na chybił-trafił). Dolores Claiborne, znów Kinga. Jej pierwsze zdania brzmią:

„O co pytałeś, Andy Bissette? Czy zrozumiałam, jakie przysługują mi prawa? Boże, dlaczego faceci są tacy tępi?!”

Abstrahując od uniwersalnego przesłania, które zdaje się nie starzeć z upływającymi latami — widać jak na dłoni, że mamy historię opowiadaną z perspektywy pierwszej osoby. Była to zresztą pierwsza tego typu książka Kinga — i już wtedy pokazał, że potrafi to robić po mistrzowsku.

Z licznych odmian narracji pierwszoosobowej, dobrze jest wyłowić cztery:

— z punktu widzenia protagonisty

— z punktu widzenia innej osoby

— w czasie przeszłym

— w czasie teraźniejszym.

Zacznijmy od pierwszych dwóch typów i miejmy je z głowy, bo nie są aż tak istotne, by zaprzątać sobie nimi myśli. Gros powieści pierwszoosobowych pisanych jest z perspektywy głównego bohatera — wyjątkami są dzieła Conan Doyle’a o Sherlocku Holmesie (gdzie za lektora robi nam Watson), czy cykl rzymski Roberta Harrisa (gdzie służący opowiada o Cyceronie). Jest to ciekawe rozwiązanie, szczególnie, gdy fabuła koncentruje się wokół enigmatycznej persony, jak Holmes. Wydaje się jednak, że narracja pierwszoosobowa wyczerpuje swoje zalety pełniej, gdy pozwolimy mówić osobie, która stanowi punkt centralny powieści.

Ale nie to jest najistotniejsze. Ostatnimi czasy niebagatelnie wzrosło znaczenie czasu gramatycznego, w który ubieramy czasowniki.

Niegdyś pisało się tylko w czasie przeszłym — nawet ten krótki ustęp z Dolores Claiborne obrazuje clou problemu. Od jakiegoś czasu jednak coraz więcej narratorów opowiada nam historię w czasie teraźniejszym, jakby wszystko działo się dokładnie w chwili, gdy czytamy daną scenę. W tym przypadku jestem zupełną konserwą — nie znoszę tego rodzaju narracji, zarówno jeśli chodzi o czytanie, jak pisanie. Sięgnąłbym po którąś książkę, by wyłowić próbkę, ale nie mam żadnej pod ręką. W poszukiwaniu ratunku posiłkuję się darmowym fragmentem Igrzysk Śmierci:

Prostuję się i macham ręką, żeby go uspokoić.

— Nie trzeba, wszystko w porządku — zapewniam.”

Przypuszczam, że szybko można się do tego przyzwyczaić — szczególnie, gdy lektura porywa. A Igrzyska Śmierci wybrałem jako przykład nie bez powodu, bo jeśli zamierzacie tworzyć prozę z gatunku young adult, powinniście mieć na względzie czas teraźniejszy. Oprócz Suzanne Collins, używa go także Veronica Roth, Stephanie Meyer, czy masa innych pisarek i pisarzy, których nazwisk nie potrafię wymienić — nawet z pomocą przepastnej bazy LubimyCzytać. W tej chwili to standard w literaturze młodzieżowej.

Na koniec zbieram wszystko w kilka słów i pokazuję, co jest najważniejsze w całym tym odcinku — używajcie tej narracji, z którą jesteście najbardziej obyci literacko. Jeśli czytacie dużo książek z narracją w pierwszej osobie, piszcie w pierwszej osobie. Jeśli w trzeciej, piszcie w trzeciej. A jeśli lubicie eksperymentować, spróbujcie formy szkatułkowej, z której znany jest choćby Dan Simmons za sprawą Hyperiona. Możecie też pokusić się o inne wodotryski — na przykład narrację w drugiej osobie, która przeciętnego czytelnika doprowadzi do szewskiej pasji, ale być może zainteresuje jakiegoś odważnego krytyka literackiego.

A jeśli nie wiecie, co będzie dla Waszej książki najlepsze, pozwólcie pomysłom samodzielnie znaleźćdrogęna elektroniczny papier —w najgorszym wypadku będzie kosztowało Was to kilka poprawek. W najlepszym zapomnicie o całym bożym świecie i wszelkich kursach pisania.


Fatal error: Uncaught Exception: 12: REST API is deprecated for versions v2.1 and higher (12) thrown in /wp-content/plugins/seo-facebook-comments/facebook/base_facebook.php on line 1273