Navigation Menu+

Kurs pisania #5 – płodzimy głównego bohatera

Posted on gru 1, 2014

kp5

odc

Matthew McConaughey (prawdopodobnie) zagra Randalla Flagga w ekranizacji Bastionu Kinga. W porządku, świetna wiadomość, ale… kto wcieli się w rolę naszego protagonisty? Musi być to ktoś wyrazisty – bo przecież tak zaprojektowaliśmy bohatera. Musi być zblazowany życiem, ale jednocześnie magnetyczny – w końcu wszystko, co robi, daje taki obraz. Musi też być blondynem, bo przecież napisaliśmy na trzeciej stronie, że ma jasne włosy, a potem na trzysta dwudziestej siódmej przypomnieliśmy o tym, gdy podnosił sobie grzywkę na żel.

A tu klops. Dostajemy bruneta. Co gorsza czytelnicy jak jeden mąż twierdzą, że oczyma wyobraźni widzieli protagonistę właśnie takim.

Co robić? Jak żyć? Premiera już zapytać nie możemy, bo wyemigrował do Brukseli. Może więc podpytamy redaktora, albo poczytamy trochę w literaturze przedmiotu?

Przy książce, nad którą obecnie pracuję – i wydaje mi się, że będę pracować nad nią jeszcze przez kilka eonów– redaktor zasugerował mi, by trochę dokładniej nakreślić głównego bohatera. Napisać, jaki ma kolor włosów, od ilu lat pracuje w policji, gdzie mieszka, ile właściwie ma lat, et cetera. I choć zazwyczaj przyjmuję rady redaktorów z otwartymi rękoma, tę konkretną postanowiłem zignorować (no, prawie, bo dzięki niej wpadłem na kilka innych pomysłów).

Skąd mój opór? Jeśli czytaliście wcześniejsze odcinki, wiecie, że wyrocznią pisarską jest dla mnie Stephen King. Jeżeli on twierdzi, że co do zasady nie warto opisywać wyglądu bohaterów, a przy backstory ograniczyć się do minimum, to jest to dla mnie dobry punkt wyjścia.

Ale przejdźmy do konkretów…

Jak inni kreują głównych bohaterów?

Mojemu redaktorowi przyświecały dobre chęci. Uznał, że postać nie jest wystarczająco wyrazista, więc chciał zasugerować, by oddalić go nieco od konstrukcji „bohatera idealnego”. Najlepiej jednak robić to z pomocą samego protagonisty, nie zaś narratora. Lepiej pokazać człowieka w działaniu, niż opisywać go jak obraz na ścianie czy panoramę, jaka roztacza się z okna.

Kto czytał Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet? Pamiętacie, w jaki sposób został przedstawiony Mikael Blomkvist? Wyszedł z sali sądowej, pokonany i kręcący nosem na zebranych dziennikarzy. Nie wiedzieliśmy, ile ma lat, nie znaliśmy jego stanu cywilnego, nie byliśmy w stanie nawet stwierdzić, czy przypadkiem nie jest łysy. Pewne rzeczy zaczęły odkrywać się przed nami stopniowo – tak, jak w życiu poznajemy drugiego człowieka – a inne Stieg Larsson pozostawił naszej wyobraźni do rozstrzygnięcia.

Weźmy jedną z najgłośniejszych premier tego roku, Przebudzenie Kinga. I to nie tylko dlatego, że traktuję go jako wyrocznię – King na bieżąco śledzi światowe trendy w literaturze i nie wstydzi się tego. Podkreśla, że aby dobrze pisać, trzeba dobrze orientować się na rynku i wiedzieć, jak pisane są bestsellery.

W Przebudzeniu głównym bohaterem jest Jamie Morton, któremu towarzyszymy od kiedy chłopak skończył sześć lat. Idziemy z nim przez całe życie, poznając blaski i cienie bycia rockmanem w drugiej połowie XX wieku. Ale gdybyśmy mieli powiedzieć, jak wygląda… cóż, na pewno zrobilibyśmy to bez problemu, mimo że King nie zająknął się o tym słowem. Postać zaczęła żyć w naszej wyobraźni, tak samo jak wcześniej ożyła na ekranie monitora podczas tworzenia powieści.

Weźmy teraz na tapet czarną owcę literatury, Dana Browna. Wiem, wiem, nienajlepszy przykład, ale przy jego książkach pracowali świetni redaktorzy. Prace prowadził Jason Kaufman, któremu dziś proponuje się redakcję dzieł największych sław literatury. Poza tym niewielu jest takich, którzy nie czytali Kodu Leonarda da Vinci – a w konsekwencji niewielu jest takich, którzy nie znają Roberta Langdona. Jak ów dżentelmen został nam przedstawiony? Jeśli pamiętacie, oznacza to, że Dan Brown (lub Jason Kaufman) wykonał świetną robotę. Ja pamiętam. Tweedowa marynarka, zegarek z Myszką Miki. Czy Brown napisał coś więcej? Mógłby… ale może wiedział, że potem i tak przyjdzie Tom Hanks, i ukradnie Langdonowi twarz.

Jak my powinniśmy wykreować protagonistę?

Nie powinniśmy w ogóle go kreować. Zanim zaczniemy pisać powieść, pozwólmy myślom swobodnie prześlizgiwać się po zakamarkach umysłu. Niech oswoją się z postaciami, które zamierzamy powołać do życia – bo właśnie tym jest wprowadzanie ich do książki. Cały ten proces w założeniu ma nie mieć wiele wspólnego z chłodną kalkulacją.

Ale jeśli już musi mieć…

  1. Nie męczmy czytelnika niepotrzebnymi detalami. Jeśli będzie miał do czynienia z policjantem, który chodzi we flanelowej koszuli i słucha starych, melancholijnych kawałków, nie dodawajmy, że nasz bohater ma cztery czy pięć dych na karku i ciężar egzystencji w sercu. Nie ma to żadnego znaczenia i nie współgra z tym, co znamy z prawdziwego życia. Nikt nie przedstawia nam się imieniem i nazwiskiem, podając potem rok urodzenia i oznajmiając, że jest zmęczony pędzeniem żywota na tym padole łez. Nie tak poznaje się ludzi – i nie tak powinno poznawać się postacie.
  2. Nie przesadzajmy z tłem. Kluczowe jest, by bohater miał jakieś życie przed tym, gdy rozpoczęła się akcja naszej powieści, ale nie przedstawiajmy go, jakby miało to arcyważne znaczenie dla fabuły. Poznając się ze swoimi postaciami, ulegamy pokusie, by czytelnik doświadczył tego samego procesu. Nie doświadczy. Ani on, ani nikt inny. Każdy odbierze daną postać na swój sposób, przez pryzmat własnych doświadczeń i za punkt odniesienia przyjmując ludzi, których zna.

Poza tym mało kogo interesuje, że nasz bohater w wieku kilkunastu lat został przyłapany na zamordowaniu małego pająka podczas zabawy na podwórku – choć dla nas mógł to być początek ciągu przyczynowo-skutkowego, który ostatecznie doprowadził do tego, że postać nosi koszulkę ze Spidermanem.

Zawsze chcemy o naszych bohaterach powiedzieć więcej, niżby to wynikało z czystej logiki – bo zawsze chcemy zrobić z nich pełnokrwiste postacie. King w którejś książce pisał o tym, że żona potrafiła skreślić mu kilkanaście stron, na których rozwodził się o przeszłości danego bohatera. Początkowo był rozsierdzony, ale ostatecznie przyznał jej rację. A co ważniejsze, wziął sobie to doświadczenie do serca.

  1. Nie twórzmy bohatera idealnego. Biorąc pod uwagę wszystko, co do tej pory powiedziano, można by dojść do wniosku, że lepiej w ogóle nie opisywać wyglądu bohaterów, ani ich przeszłości. Nie jest to oczywiście prawda, bo wówczas otrzymalibyśmy twór stanowiący tabula rasa. Są czytelnicy, którym by to odpowiadało – mogliby tę czystą kartę zapisać sami – jednak zdecydowana większość poczułaby zgrzyt. Wszak trudno utożsamić się z postacią, która zdaje się być kawałkiem plasteliny, dopiero przygotowanym do uformowania, prawda?

Bohater musi mieć szereg charakterystycznych cech, musi posiadać przywary – i musi być człowiekiem. Jeśli przed napisaniem książki pomysł kołacze się nam w głowie przez jakiś czas, zazwyczaj siadamy do roboty i przenosimy tego człowieka z umysłu na karty powieści. Jeśli nie, musimy pogłowić się nad tym, jak tchnąć w niego życie.

Ostatecznie jednak wszystko sprowadza się do umiaru. Warto podkreślać te cechy, które są istotne. To banalne, ale trafne. Jeśli w zegarek z Myszką Miki w którymś momencie okaże się ważnym rekwizytem, warto wprowadzić go już na początku. Jeśli ateizm czy agnostycyzm bohatera ma mieć później przełożenie na nieznajomość Biblii i niemożność rozwiązania z tego powodu zagadki – jak najbardziej, trzeba pisać, że nigdy nie lubił chodzić z rodzicami do kościoła.

To samo dotyczy wyglądu. Jeśli ktoś uśmiecha się tylko kącikiem ust, to warto, by miało to jakieś znaczenie – choćby takie, że ktoś zmałpuje ten grymas w odpowiednim momencie, wywołując u czytelnika uśmiech (pozdrawiam entuzjastów Parabellum). Jeśli ktoś jest brunetem, to nie informujmy czytelnika o tym wprost, za pomocą suchej narracji – a na przykład dlatego, że przydałoby się, by dla wiarygodnego kamuflażu był blondynem.

W końcu nie liczy się wygląd, tylko to, co… na zewnątrz. Ale o przedstawianiu bohaterów przez czyny, a nie słowa, była już chyba mowa.


Fatal error: Uncaught Exception: 12: REST API is deprecated for versions v2.1 and higher (12) thrown in /wp-content/plugins/seo-facebook-comments/facebook/base_facebook.php on line 1273