Zniesławienie online
Ostatnimi czasy rozgorzała burza, gdy jedno z wydawnictw postanowiło uprzejmie poprosić blogerkę, by usunęła pewną recenzję – rzecz jasna krytyczną. Prośba sama w sobie cechowała się już pewną pikanterią, niemniej by podgrzać atmosferę, okraszono ją także informacją, że w razie nieusunięcia autorce grozić mogą konsekwencje prawne.
Why so serious?
Argumentowano, że opinia o książce (konkretnie o jakości korekty) godzi w dobre imię wydawnictwa. Przyjrzyjmy się zatem, jakie instrumenty prawne w takiej sytuacji przysługują temu, kto poczuł się zelżony.
Przede wszystkim, musimy rozróżnić zniesławienie od zniewagi. Pierwszy występek to norma wynikająca z artykułu 212 § 1 kodeksu karnego, zaś druga z artykułu 216. Potocznie utożsamia się czasem jeden czyn z drugim, podczas gdy w rzeczywistości dzieli je więcej, niż łączy. Szczególnie, gdy chodzi o skutek. Zniewaga ma charakter podmiotowy – dotyczy więc sfery psychicznej podmiotu, który zelżyliśmy. Jeśli nieszczęśnik poczuje się dotknięty, bingo, mamy zniewagę. Zniesławienie zaś ma charakter przedmiotowy – znaczy, że musimy tak pokalać delikwenta, by w oczach innych jawił się jako ten zły.
Znieważyć można tylko osobę fizyczną. Zniesławić można zasadniczo wszystko, co się rusza (albo nawet to, co pozostaje w bezruchu).
Kiedy mówimy o zniesławieniu?
Muszą istnieć jakieś zasady, prawda? Inaczej pozywałbym każdego, kto twierdzi, że Parabellum jest niefajną serią.
Chodzi przede wszystkim o dobre imię podmiotu, który postanowiliśmy połajać. Oznacza to, że sam podmiot nie musiał poczuć się urażony naszymi oszczerstwami – wystarczy, że odbiorcy naszego przekazu krytyczniej teraz nań patrzą. A teraz sprawa kluczowa – nie jest to warunek sine qua non. Nie musi dojść do sytuacji, w której nasze humbugi przełożyły się na rzeczywisty efekt. Nie musi wystąpić skutek – wystarczy, że potencjalnie może wystąpić.
Druga istotna rzecz – musimy chcieć kogoś obrugać, albo chociaż godzić się z tym, że taki efekt może mieć miejsce. Innymi słowy, występek ten można popełnić jedynie umyślnie. Jeśli przypadkowo obrzucicie kogoś błotem, nic nie szkodzi. Inna sprawa, że trudno będzie udowodnić to, że nie godziliście się z takim rezultatem.
W porządku… a jak tak będę sprytny… i zapytam o coś? Na przykład: czy ten Mróz aby przypadkiem nie napisał niefajnej serii? Jak dla mnie, tyle wystarczy, żeby mówić o karygodnych, wierutnych bzdurach! Ale czy o zniesławieniu? W tym przypadku nie, ale co do zasady – tak. Zniesławić można także pytaniem, zdaniem warunkowym, lub dorozumianym. Zniesławieniem w tym przypadku będzie powiedzenie: ile niefajnych książek napisał Mróz? – ponieważ zakłada absurdalną, obelżywą i niewybaczalną tezę, że znalazła się choć jedna taka pozycja.
Jednocześnie, subiektywna ocena nie może prowadzić do zniesławienia. Ale hold your horses – nie jest to takie proste, jak się wydaje. Jeśli mówimy o ocenie, nie może ona dać się kwantyfikować w kategoriach absolutnych, a więc poprzez stwierdzenie, że to prawda lub fałsz. Jeśli podlega takiej kwantyfikacji, nie jest subiektywną oceną, przynajmniej nie w sensie art. 212 § 1.
Do rzeczy! Zniesławiła, czy nie?
Na studiach prawniczych uczy się przede wszystkim jednej rzeczy – że na każde pytanie poprawna odpowiedź brzmi: to zależy.
W przypadku, który wywołał dyskusję, mamy do czynienia z zarzutem wobec korekty. Nie znam szczegółów tej sprawy, ale przyjmijmy, że Osoba A napisała na blogu, że Wydawca B popełnił szereg błędów podczas procesu korekty – załóżmy też dla uproszczenia rozważań, że te błędy rzeczywiście wystąpiły (tj. literówki, babole, byki, nazwijmy to jak chcemy).
Cała rzecz zasadza się na tym, że by mówić o zniesławieniu, musi dojść do pomówienia – w tym przypadku pomówienia o takie właściwości, które mogą poniżyć Wydawcę B w oczach czytelników, lub spowodować spadek ich zaufania wobec Wydawcy.
Czym konkretnie jest to pomówienie? Kodeks nie daje odpowiedzi. W takiej sytuacji zazwyczaj sięga się do słownika. Niech będzie wszechwiedzący SJP, bez którego trudno sobie wyobrazić żywot:
- pomówienie «wypowiedź, w której ktoś bezpodstawnie oskarża kogoś»
Kluczowym elementem jest tutaj oczywiście słowo bezpodstawnie. Płynie z tego bardzo logiczny wniosek – nie może być mowy o pomówieniu, a zatem także zniesławieniu, kiedy nasze połajanki są niczym innym, jak prawdą. Pamiętajmy jednak, że omawiany przepis na tym się nie kończy – gdyż aby wyłączyć bezprawność zarzut musi być także sformułowany w sposób niepubliczny. W omawianym przypadku nie wyłączymy więc odpowiedzialności za wyrażoną opinię, ponieważ – mimo prawdziwości – została umieszczona na blogu, a zatem w miejscu, które cechuje się publicznym charakterem.
Ale niespodzianka – to nie wszystko. Istnieje także sytuacja, w której spełnienie tych dwóch kryteriów (prawdziwość + publiczność) nie powoduje odpowiedzialności karnej. Mowa tutaj o kontratypie dozwolonej krytyki, który skutecznie przeszkadza wszystkim entuzjastom pisania pozwów o zniesławienie.
Kontratyp ten zawarty jest w art. 212 § 2 kodeksu karnego i mówi jasno – jeśli obrzuciliśmy kogoś błotem publicznie; i w błocie tym jest (jak w winie) prawda; nie dokonujemy czynu bezprawnego, o ile chronimy społecznie uzasadniony interes. Jest jeszcze drugie kryterium, ale ono powinno interesować tylko tych, którzy zamierzają obsztorcować polityków. O tym może przy innej okazji. Na pewno się nadarzy.
Dotarliśmy do sedna sprawy
Społecznie uzasadniony interes. Trzy słowa, które pozwolą nam uniknąć odpowiedzialności karnej za nasze złorzeczenie. Żeby nie ciągać się po sądach, dobrze byłoby zawczasu wiedzieć, czym w istocie jest ten interes?
To zależy.
Nie ma żadnej jednoznacznej definicji tego pojęcia. Jest to klauzula generalna – konstrukcja, która pozwala na swobodę interpretacyjną sędziego. Bez nich mielibyśmy system prawny skonstruowany w myśl zasady „jeśli A, to tylko B”, podczas gdy życie często tworzy scenariusze C, D, E… i tak dalej. Klauzule generalne pozwalają – w ramach obowiązujących reguł – rozpatrywać indywidualnie znaczenie danego czynu.
Jak byłoby w przypadku blogerki?
Ja argumentowałbym, że chroni społecznie uzasadniony interes. Pojęcie to nie jest odbiciem jakiejś szlachetnej walki o prawo i sprawiedliwość (sic!), czy sugestią, że powinno się dążyć do wyniosłych moralnie efektów naszej połajanki. Chodzi raczej o to, że ofuknęliśmy kogoś publicznie nie bez powodu – tj. nasze słowa mają czemuś służyć. Mają wpisywać się w pewien pozytywny schemat działania jednostki. W tym przypadku można by podnieść, że blogerka wypełniała założenia swojej społecznej roli – tj. poinformowała czytelników o tym, czego mogą się spodziewać po danym produkcie. Wszak właśnie po to wchodzą na jej blog i czytają opinie na temat danej książki. Mogłaby skrytykować okładkę, treść, czy jakość papieru – moim zdaniem pozostawałaby w ramach realizowania społecznie uzasadnionego interesu.
Inną sytuacją byłoby, gdyby przeholowała. Wyszła poza swoją rolę i pojechała na Wydawcy jak na łysej kobyle.
Ale zaraz…
Trochę się zapędziliśmy. Głównie po to, by omówić tę sytuację dogłębnie. Cofnijmy się jednak do początku.
Art. 212 § 1. Kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną niemającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.
Wiemy już, że pomówienie musi godzić w dobre imię. Czy w przypadku recenzentki krytykującej wydawnictwo za słabą korektę, możemy w ogóle mówić o właściwościach mogących poniżyć w opinii publicznej lub narażeniu na utratę zaufania? Jeśli przeprowadzimy wnioskowanie ab absurdum, oczywiście tak. Jeśli podejdziemy do sprawy racjonalnie, oczywiście nie. Nawet najtragiczniejsza korekta, pełna literówkowych baboli, nie doprowadzi do takiego efektu. Być może gramatyczni naziści nie sięgną po pozycje z tej oficyny, ale z nie będzie miało to nic wspólnego z poniżeniem, czy utratą zaufania. Inaczej byłoby w sytuacji, gdyby blogerka pisała np. krytycznie o tym, jak wydawnictwo traktuje autorów za zamkniętymi drzwiami, etc..
Znajdą się oczywiście tacy, którzy powiedzą, że zła korekta prowadzi do utraty zaufania. Być może nawet będą potrafili przeprowadzić wnioskowanie prowadzące do wyciągnięcia jakichś logicznych konstatacji. Wystarczy jednak to zdanie wypowiedzieć na głos, a od razu czuć, że mówimy o czymś zupełnie wydumanym. Nikt nie kupuje książek, by rozpływać się nad jakością dokonanej korekty, wychwalając ją pod niebiosa. Nie na tym poziomie zasadza się zaufanie względem wydawcy, o ile w ogóle możemy o jakimkolwiek mówić w tej relacji.
A na koniec…
Pamiętajcie, że zniesławić można nie tylko słowem, ale także gestem. Dlatego zawsze wypada zachować umiar, sugerując innym kierowcom, że powinni zmienić pas na prawy, jeśli chcą jechać wolniej. Szczególnie, gdy przy tym formułujemy także oceny co do stylu prowadzenia pojazdu mechanicznego w ruchu drogowym.
Foto z flickra na licencji Creative Commons. Autorka: Krista Baltroka.