Słowackie Tatry w sierpniu
Polskie nie wchodzą w grę – wiadomo, kolejki do bryczek na Moku, padające konie, ogólny tumult. Góry tracą cały urok, na szlakach trzeba lawirować między wczasowiczami, a sierpniowy relaks to oksymoron.
A jak jest w szczycie sezonu na Słowacji? Jak są burze, jest pusto.
Przy ładnej pogodzie też zresztą nie jest najgorzej. Wprawdzie schodząc z Rysów trzeba chwilę poczekać w kolejce przed łańcuchami, ale nie ma tego złego – możemy pogadać z rodakami, bo zasadniczo tylko oni drapią się na najwyższą górę Tatr, do której prowadzi szlak. Poza tym, w stolicy słowackich Tatr, Štrbskim Plesie, jest sielankowo. Nawet, gdy finał ma tam jeden z etapów Tour de Pologne, impreza kończy się o 20:30.
A zresztą, rzućmy okiem
Na początek – kultywując tradycję – piękne widoki. W tle widoczna Chata pod Soliskiem i wyciąg, który do niej dojeżdża. Kawałek dalej szczyt, Skrajne Solisko. Nie widać nigdzie oznaczenia szlaku, ale bynajmniej nie przez mgłę – jesteśmy na Słowacji, tutaj takie rzeczy to zbytek łaski ze strony Tatranskiego národnego parku.
Ale nie zawsze panuje taki klimat. Wystarczy, że chmury trochę się rozejdą, a mamy czym cieszyć oko znad samego Szczyrbskiego Jeziora.
I zachód słońca, pozycja obowiązkowa. Słowacy oferują też łódki, którymi możemy popływać po spokojnej tafli jeziora. Są jednak trzy haczyki: 1. w szczycie sezonu interes zwijają o siedemnastej; 2. 40-minutowe machanie wiosłami kosztuje 15 euro; 3. pływać można tylko po kawałku jeziora w kółko. Ot, słowacka przedsiębiorczość w pełnej krasie. Ale góry mają piękne.
A skoro o górach mowa – główny punkt programu na Słowacji to oczywiście szczyt, od którego na początku szlaku dzieli nas rzekomo 4:25h.
Jeśli wierzyć temu i następnemu znakowi, godzinę później natykamy się na takie oto cudo:
Za wniesienie tego dziadostwa do Chaty pod Rysami dostaniemy sowitą zapłatę – 30kg na plecach zapewni nam otrzymanie darmowej herbaty z rumem, a dzięki 5-10kg ładunkowi załapiemy się na samą herbatę. Na marginesie – rekordzistą wśród nosiczy (bo tak zwą się profesjonalni tragarze) jest Laco Kulanga, który wtargał do Chaty Zamkowskiego – bagatela – 207 kilogramów na plecach.
Sama trasa nie jest przesadnie trudna – co nie znaczy, że będziemy się nudzić. Wokół dzieje się więcej, niż umysł jest w stanie zarejestrować. Postrzępione szczyty, wysokogórska flora, czy w końcu liczne stawy. To wszystko w pakiecie dla tych, którym chce się trochę poprzebierać nogami.
I kamulce. Nie może zabraknąć kamulców.
A przy Chacie pod Rysami – ostatni przystanek (na żądanie). Na 2250 m n.p.m. żaden słowacki autobus się nie wtarabani, ale rozkład jazdy można sprawdzić (i docenić gospodarzy za poczucie humoru).
Na sam szczyt wchodzi się – a jakże – po kamulcach, mając za plecami takie widoki:
Ludzi robi się coraz więcej, ale prawdziwa mrówkarnia jest dopiero na polskim wierzchołku.
Rzecz skłaniająca do refleksji, jako że obok jest wierzchołek słowacki, który ma nie 2499 (jak nasz), a 2503 m n.p.m., co czyni go najwyższym szczytem, na który można wdrapać się po znakowanym szlaku (przynajmniej dopóty, dopóki Słowacy nie wytyczą takowego na Gerlach). A oto i on:
A gdyby zabrakło ludzi oblegających jeden ze szczytów i wskazujących, który to nasz – po lewej Polska, po prawej Słowacja.
Warto? Pewnie, że warto. Jeśli nie dla satysfakcji, to dla tych widoków:
Wprawdzie schodząc mało kto będzie miał jeszcze siły, by obejść Popradskie Pleso, ale można to zrobić w inny dzień (np. idąc na Przełęcz pod Osterwą) – wówczas warto poświęcić chwilę na Symboliczny Cmentarz Ofiar Tatr. Liczne tabliczki uczą pokory wobec gór. Jakiś czas temu zamontowano tam tablicę upamiętniającą zmarłych na stokach Broad Peak, Macieja Berbekę i Tomasza Kowalskiego.
Ale nie samymi górami człowiek żyje
Po pierwsze dlatego, że nie zawsze jest pogoda. Po drugie dlatego, że musi pić i jeść – rzecz prozaiczna, ale zacznijmy od niej, bo na Słowacji trzeba planować z wyprzedzeniem. Jeśli interesuje nas chłodne piwo w sklepie, Štrbské Pleso dostarcza wielu możliwości. No, może nie tak wielu. W zasadzie dwóch, bo są tam tylko dwa sklepy. Supermarket i Potraviny Dominika. Przy czym w supermarkecie nie ma lodówki, więc zostają tylko potraviny.
Otwarte do 19:30. I nie ma znaczenia, że jest piątek, czy sobota w szczycie sezonu.
Osoby bardziej uduchowione deszczową porą mogą skierować się do kościoła. W Szczyrbskim Plesie jest jeden, ale za to jaki! Aż chce się wejść, a pogoda ducha bije na kilometr.
Można też zajść na finał etapu Tour de Pologne, jeśli akurat gdzieś w okolicy grupa zapaleńców przejechała właśnie 190km i trochę się zmęczyła. Szczególnie, jeśli po raz pierwszy od dziesięciu lat Polak wygrywa jeden z etapów!
A poważnie rzecz biorąc, w niepogodę są zasadniczo dwa wyjścia: Aqua City w Popradzie (bliżej), albo Tatralandia w Liptowskim Mikulaszu (kawałek dalej). Pierwsza wersja bardziej kameralna, druga bardziej urozmaicona. Tym razem padło na tę drugą – przeważyły bicze wodne, baseny termalne a’la Adriatyk, tudzież cały zestaw wodnych masaży. Choć i tam jest gdzie porządnie popływać.
Jeśli wybieracie się na Słowację, polecam poprzedni wpis o tamtejszych bazach noclegowych i szlakach. A jeszcze lepiej rzucić okiem na propozycje wędrówek na portalu Tatry.info, lub zapoznać się z kompendium wiedzy zebranym przez serwis naTatry.pl. Potem już nic, tylko chodzić… i chodzić… i chodzić.